Witam we fiołkowym świecie!
Kochani, witam w dolinie fiołków. Może się kojarzyć pesymistycznie- ale mam nadzieję, że tak nie będzie. Zapraszam.
czwartek, 18 listopada 2010
środa, 17 listopada 2010
uczymy się tańczyć

a konkretnie próbujemy się nauczyć. Dostaliśmy w kość na kolejnej lekcji. Samba niekoniecznie przypadła nam do gustu, więc gdy usłyszeliśmy, że dla odmiany będzie walc wiedeński radość nasza była wielka. Okazało się, że trochę ta radość przedwczesna. Walczyk okazało się wymaga wiele wysiłku fizycznego. Zawsze wydawało mi się, że to taki łatwy taniec, właściwie tylko się człowiek kręci w kółko. Może i łatwy, może i kręci się w kółko ale ile wysiłku fizycznego trzeba w to włożyć! po dwóch godzinach walczyka byliśmy tak zmordowani, że pot lal się z nas strumieniami. Koszulki można było spokojnie w rękach wykręcać. Te dwie godziny udowodniły mi, ze jestem kompletnym beztalenciem tanecznym. Zero zapanowania nad synchronizacją. Inna rzecz, że instruktor panom tłumaczy drukowanymi literami ich kroki, a paniom na szybko. Więc irytuję się jak cholera, bo potrzebuje trochę dłuższej chwili aby powtórzyć kroki. Wyszłam z lekcji wściekła, bo kroki w parze już były dla nas nie do powtórzenia. Po kilku lekcjach stwierdziliśmy, że walc angielski jest stworzony dla nas. Można sobie go geometrycznie wyobrazić, wiadomo o co w nim chodzi i jakoś udaje nam się nie zrobić krzywdy:)
Dojrzewam do pomysłu własnego biznesu. Najbardziej podoba mi się pomysł sklepiku ze słodyczami z całego swiata! już widzę do oczami wyobraźni:) zapach czekolady, kawy, cukru trzcinowego....na początek nie porywałabym się na drogi towar, bo obawiam się, że początki mogą być ciężkie. Ale wiem, że mam wielkie marzenie z tym związane. Wiem jaką chcę stworzyć atmosferę. I wiem, że nie chcę już pracować w banku:) a to już coś:)
niedziela, 14 listopada 2010
wciąż weekendowo

Cóż to był za cudny czas:) uwielbiam takie dni! listopad a pogoda jak na początku września! słoneczko, cieplutko, delikatnie:) spacer po lesie, odwiedziny przyjaciół, nadrobiłam zaległości filmowe, kawowe, internetowe, książkowe. Relaks... Marzę, aby taki dni zdarzały się częściej:)
Dziś dzień był tak wspaniały, że mam wrażenie, że zima już nie nadejdzie jutro będzie wiosna. Tak od razu.
Jeszcze chwila oddechu, ukradziony czas dla siebie, dla bliskich. Weekend. Cudowny wynalazek, najpiękniejszy dzień tygodnia. I pewnie największy dramat szefów, prezesów, dyrektorów. Pracoholików.
Dziś natknęłam się na pewien artykuł.
http://praca.wp.pl/title,Korporacje-wysysaja-z-nas-zycie,wid,12839263,wiadomosc.html
Wiele w nim prawdy. Dostrzegam to wszystko patrząc z perspektywy na swoją obecnąprace oraz pewne miejsca w ktorych mialam szczeście bądz nie pracować. Największym koszmarem wszelkiego typo "coacherów" kierownikow, dyrektorów itp. jest pracownik, który opiera się przed "wessaniem", "spraniem bereta". Mi, jako osobie niechetnej i opierającej się nieźle się obrywa. Coachuje się mnie reguralnie i dotkliwie upierdliwie. Kilka razy w miesiącu. Bo nie kocham jak matki swojej korporacji i nie pragne spędzić w niej calego swojego zycia. Bo chce pracować w yłącznie w czasie do tego przeznaczonym. Bo nie odbieram telefonu służbowego poza godzinami pracy. Bo nie łykam jak pelikan wszystkiego co mi się podaje w codziennej mailowej papce. Więc jestem wichrzycielką, zarazą, czynnikiem rujnującym kochaną korporację.
Marzę o dniu kiedy nie będę już sprzedawała. Gdy nie będę już miała prania mózgu. Gdy nie będzie rozliczania z planów, które są awykonalne. Gdy nie będzie już szantażu pt. na woje miejsce jest 10 osób, a możemy nie przedłużyć Ci umowy...
Ale najśmieszniejsze w pracy dla korporacji jest to, gdy patrzysz na ludzi spranych. Wierzą, że sprzedanie kredytu to wręcz misja. Że ta praca jest ważna. Młodzież ma na to świetne określenie. ŻAL.
Subskrybuj:
Posty (Atom)